Komentarze są dostępne pod wpisem na FB.
[ten wpis ma wersję z obrazkami i newsletterem, wyróżniony link w komentarzu]
Dzisiaj złamię od razu dwie, niepisane zasady, których się trzymam: odniosę się do liczb, dotyczących zabitych, rannych i zaginionych żołnierzy ukraińskich oraz skomentuję tym bieżące wydarzenia na gorąco. Dlaczego? Bo to już jest dramat. Niechlujstwo, wsobne cytowanie i poprzekręcanych wpisów, gonienie za sensacjami bez oglądania się na konsekwencje i napuszone tyrady w oparciu o błędne dane, choć źródła leżą trzy kliknięcia dalej…
Gdy - kilka dni wcześniej - przeczytałem, że „Zełeński powiedział, że Ukraina nie jest zdolna zwyciężyć militarnie” to cokolwiek się zirytowałem, bo realnie powiedział, +/-: „Siłami militarnymi nie odzyskamy terytoriów, zagarniętych przez Rosję przed lutym 2022, bo to będzie zbyt kosztowne”. Zwłaszcza chodziło mu o Krym. No, ale sensacyjny nagłówek poszedł w świat, a współcześnie czyta się tylko nagłówki i zajawki. Oczywiście nikt tego nie sprawdził, każdy cytował i komentował jakąś bliżej nieokreśloną wrzutę.
Potem był artykuł w pewnym dużym portalu, podobno bardzo sensowny (nie wiem, jest w części płatnej), który redakcja zaczęła od słów „Ekspertka prawa międzynarodowego: Powinniśmy dążyć do tego, aby Ukraińcy pogodzili się z Rosjanami” i dała podtytuł „Ciężko sobie wyobrazić traktat wskazujący, że Rosjanie muszą zwrócić 30 tys. telewizorów, 20 tys. pralek i 15 tys. lodówek”.
Któryś z komentatorów zwrócił uwagę, że takie wprowadzenie jest potężną krzywdą, wyrządzoną pani profesor, bo wymowa artykułu jest inna a to są wyrwane z kontekstu frazy. Jeśli tak jest w istocie, to w mojej ocenie redakcja wykazała się tutaj po prostu zbydlęceniem, bo spłaszczania win Rosjan - morderstw cywilów i jeńców, napaści zbrojnej, tortur, porwań, grabieży dzieł sztuki, prób wywołania klęski głodu i wielu innych zbrodni - do absurdalnych słów o „zwracaniu 30 tys. telewizorów” nie wyobrażam sobie u normalnej istoty ludzkiej.
Tytuł także jest absurdalny, bo niby dlaczego to Ukraińcy mieliby godzić się z Rosjanami? Takie postawienie sprawy to coś, co jedni nazywają mentalnością przedszkolanki - a inni mogą nazwać kompleksem wyższości i kolonializmem mentalnym: „nie obchodzi nas, kto zaczął, macie się pogodzić”. I to podobno w medium, które taki kolonializm piętnuje.
Przynajmniej tytuł - po fali oburzenia - zmieniono, ale podtytuł pozostał. Niech się klika.
[przepraszam, musiałem pójść i zwymiotować, już jestem]
Po tym wszystkim dopiero przyszedł czas na główne przedstawienie. I mimo, że zaczęło się jak u Hitchcocka („najpierw trzęsienie ziemi a potem napięcie powinno rosnąć”) to psychicznie nie przygotowałem się na absurd pt. „Zełeński powiedział, że Ukraina poniosła straty 43 tysięcy żołnierzy i 370 tysięcy rannych”.
Zobaczyłem wpis. Zobaczyłem reakcje. Zapłakałem nad tym światem.
Teraz jestem już pewien: niech już Putin zrzuca tę bombę, ja mam dosyć. Mogę mu wysłać przylepiec i kombinerki. I troszkę g…na do zlepienia tej superbroni.
Dosłownie jedna osoba z setek wypowiadających się zajrzała do tego, co Zełeński powiedział naprawdę. Reszta olała sprawę, komentując to co jeden przepisał od drugiego, przekręcając przy tym i dodając coś od siebie. I namawiając jeszcze, aby za to im kopsnąć kawkę. A powszechne niechlujstwo w posługiwaniu się słowem wybiło mi żenometr.
Co bowiem, tak naprawdę, powiedział prezydent Zełeński?
„Z początku pełnowymiarowej wojny Ukraina straciła 43 tysiące żołnierzy, którzy zginęli na polu walki. [odnotowano] 370 tysięcy przypadków okazania pomocy rannym, ale z uwzględnieniem, że w naszej armii 50% rannych wraca do służby, raportuje się wszystkie rany - w tym lekkie i powtórne”.
Tutaj mała dygresja.
Na samym początku wojny zaczęto bardzo swobodnie żonglować pojęciami „zabity” i „strata” - do tego stopnia, że obraziłem się na świat i przestałem w ogóle ten temat poruszać. Bo to nie są synonimy!
Jeśli wojskowy mówi „strata” to ma na myśli dwa rodzaje sytuacji:
1. Straty bezpowrotne: zabici, zaginieni bez wieści i wzięci do niewoli - to są ludzie, którzy na pewno nie będą walczyć w przyszłości.
2. Straty sanitarne: chorzy i ranni, poszkodowani na polu walki albo poza nim, którzy tracą zdolność bojową na czas dłuższy, niż jedna doba.
3. W przypadku relacji z Ukrainy pojawiało się okresowo jeszcze jedno określenie (mówię o źródłach ukraińskich a nie o tym, co kto od kogo nieudolnie przetłumaczył): „kontuzjowany”. Trudno mi wpisać ich do tych dwóch powyższych punktów, bo wszystko zależy od sytuacji - można walczyć z bandażem na uchu, można mieć zwichniętą kostkę i nie brać udziału w walce. Pojawia się natomiast pytanie o to, czy kontuzje także zostały wciągnięte przez Zełenskiego do „370 tysięcy świadczeń medycznych”.
Wracając do wypowiedzi prezydenta Ukrainy. Na wstępie, to bardzo źle się czyta ironizowanie pewnych, uznanych osób, że „to daje absurdalny wskaźnik 1:8 w zabitych i rannych, takich cudów nie ma”. No ale zabrakło czasu na przeczytanie, co powiedziano naprawdę, bo jeśli uwzględniamy rannych wielokrotnie, jeśli uwzględniamy rany „lekkie”, które nie wyłączają żołnierza z walki, to wcale te liczby nie muszą wyglądać tak absurdalnie. Naprawdę, ludzie odnoszą rany wielokrotnie, to nie jest tak, że ma się tylko jedno pole na znacznik „ranny” i potem dostaje się kuloodporność.
No to weźmy się za tych „43 tysiące zabitych”, którzy są tylko jedną z kilku pozycji strat bezpowrotnych. Tutaj od razu można przytoczyć dane serwisu UA Losses [ang], który na podstawie publicznych źródeł raportuje 65289 przypadków śmierci żołnierzy. Straszny rozjazd, prawda? Co za propaganda! „Rosjanie mają rację i tak naprawdę ich czołówki są już pod Paryżem, ale media was ogłupiły!”
Rzecz w tym, ze Zełeński prawdopodobnie nieco manipuluje - ale nie kłamie. Co on powiedział? „43 tysiące zabitych na polu walki”. Powtarzam ZABITYCH NA POLU WALKI. Kolejna rzecz, której nikt nie przeczytał. UA Losses raportuje natomiast każdą informację o śmierci i pogrzebie wojskowego. Co znaczy, że jeśli ktoś zmarł w szpitalu, to Zełeński nie miał go w zestawieniu. Jak ktoś zmarł w wyniku pogorszenia stanu zdrowia i został pochowany jako żołnierz, to prawdopodobnie też wchodzi do tego spisu. Pytanie - czy do podanych 43 tysięcy wliczono ofiary rosyjskich bombardowań zaplecza? Bo to nie jest pole walki.
Finalnie głos zabrał Butusow (od 46:38), podając że jeśli chodzi o straty bezpowrotne to mają:
- nieco ponad 70 tysięcy zabitych
- około 35 tysięcy zaginionych
- nie podał liczby jeńców - i tu mogą odnaleźć się niektórzy zaginieni, bo Rosja nie wypełnia żadnych, cywilizowanych reguł nie raportuje dokładnej liczby jeńców,
Myślę, że wartości od Butusowa są zbliżone do realiów - oczywiście pytanie o metodę liczenia, ale zakładam, że ona jest zbliżona do liczenia strat, bez niuansowania czy żołnierz zginał na polu walki czy w szpitalu.
Przy czym ważne jest to, że powyższe liczby nie opisują całej kategorii „ludzi, którzy stracili zdolność do walki”, a to interesuje nas najbardziej. Bo okaleczeni, ciężko ranni, z reguły nie wracają do służby.
Pytanie o rannych pozostaje otwarte, zwłaszcza że w trakcie długotrwałego konfliktu dramatycznie zwiększa się liczba rannych, która ponosi rany wielokrotnie (przypomnę: „50% powraca do walki”, ale też część z tych „50%” to pewnie wcześniej raportowane „kontuzje”), ale - zupełnie na czuja, więc proszę mnie za bardzo nie cytować - obstawiałbym około 280 tysięcy. Dlaczego tak uważam? Bo Trump palnął, że Ukraina „straciła 400 tysięcy żołnierzy”. Biorąc pod uwagę powszechne pomieszanie pojęć i to, że politycy, dziennikarze i komentatorzy bezustannie mieszają określenia, a zważywszy na charakter Trumpa można mieć pewne wątpliwości, czy cytuje „fatalities” (zabici) czy „lossess” (straty) czy może ktoś powiedział mu „casaulties” - dlatego myślę, że podał liczbę „strat ogólnych”: czyli zarówno tych, którzy są wyłączeni z walki jak i tych, którzy obecnie przebywają na leczeniu i wrócą albo nie wrócą. Zresztą to samo zrobiła Ursula von der Leyen, myląc raz „straty” i „zabitych”.
Podsumowując więc, straty bezpowrotne UA mogą wynosić:
- nieco ponad 70 tysięcy zabitych
- około 35 tysięcy zaginionych (jeńcy, zabici i dezerterzy)
- nieznana liczba jeńców
- nieznana liczba rannych, którzy nie powrócili do walki
Gdyby uznać za poprawne dane prezydenta Zełeńskiego, że „na 370 tys. świadczeń połowa kończy się powrotem do walki” (to troszkę naciągana interpretacja, bo dosłownie powiedział to w nieco otwarty sposób) to liczyłbym 70 + 35 + 185 = 290 tysiące zabitych, zaginionych i rannych, którzy nie wrócili do walki. Ale nie zestawiajcie tego z liczbą „43 tysiące” bo to jest tylko podzbiór wartości „70 tysięcy”.
Dla porównania - analogiczne straty Rosjan szacowane są przez Zachód na około 600 tysięcy. Ostatnio siostrzenica Putina miała też podać, że 48 tysięcy rodzin złożyło materiał genetyczny i wniosek o testy DNA, celem odnalezienia zaginionych, więc spokojnie możemy założyć, że realna liczba zaginionych jest znacznie większa - ale też bardzo prawdopodobne, że zawiera się w tych „600 tysiącach”.
U Butusowa (ale też w innych miejscach) pojawia się pytanie o „liczbę dezercji”. Co też jest bezrefleksyjnie powielane przez nasze dzienniki i komentowane bez uwzględnienia istoty rzeczy. Sam Butusow przyznaje, że to liczba bardzo problematyczna, bo dotyczy wszystkich postępowań o samowolne oddalenie się z jednostki. Wymienia się liczbę 200 tysięcy postępowań - ale to dotyczy ludzi, którzy uprawiali samowolki na zaplecze, takich, którzy odwiedzili rodziny, tych co zdezerterowali na serio - ale też takich, którzy samowolnie zmienili jednostkę i służą w innej - a w starej mają sprawę o porzucenie stanowiska. W to wpadają tez ludzie, którzy nie opuścili jednostki ale np. odmówili wykonania określonego zadania bojowego i mają sprawę. Butusow szacuje, że takich realnych spraw jest „kilkadziesiąt tysięcy” w skali całej armii.
Z drugiej strony te same źródła, które cytują „200 tysięcy” dodają, że ostatnio wdrożony projekt, który pozwala na umorzenie postępowań jeśli żołnierz „wróci” do służby, daje 60% powrotów.
Czy armia ukraińska chce się bić? Gdybyśmy polegali na rodzimych portalach, które wybierają najwyższą cyferkę z polskiego streszczenia angielskiego tłumaczenia plotki, opowiedzianej po angielsku przez kogoś z Ukrainy to pewnie wypadałoby zacytować któryś z rodzimych „głosów Kremla w twoim domu”, na przykład: „wszystko stracone, teraz armia się podda”. Ja wolę jednak ludzi, który znajdują się bliżej tematu, na przykład Marcina Ogdowskiego. Mam na myśli wpis „Rozdźwięk”, który szczerze i surowo podsumowuje ostatni wyjazd autora. Nie ma w nim ani cukru ani sensacji - jest proza życia.
Uprzedzając: „No więc armia chce się bić, choć po tym stwierdzeniu potrzebnych jest kilka zastrzeżeń” - i są to istotne punkty, które trzeba przeczytać. Nie chcę robić tutaj tego, co sam krytykowałem i wyłuskiwać tylko atrakcyjnego nagłówka - ale też nie chcę Marcina pozbawiać kliknięć i chleba. Dlatego przyjmijcie do wiadomości, że zastrzeżenia są i należy się z nimi zapoznać.
Finalnie zachęcałbym do zapoznania się z dwiema grafikami. Jedna z nich pochodzi z portalu UA Losses, jest więc chyba bardzo wiarygodna. Druga, to oficjalne informacje o stratach (załóżmy, że bezpowrotnych, odnotowanych na polu walki) na podstawie oficjalnych danych Ukrainy. One pi-razy-drzwi korespondują z szacunkami Zachodu (750 tysięcy vs 600 tysięcy) ale nie o cyferki mi chodzi, tylko o dynamikę, która w przypadku pierwszego serwisu pochodzi ze 100% pewnych doniesień z prasy lokalnej a druga (straty rosyjskie) znajduje potwierdzenie w raportach, plotkach, skargach i postępach Rosjan na froncie.
Dla osób, które nie mogą spojrzeć na grafiki, krótkie streszczenie: od lipca dynamika 2023 strat rosyjskich zaczyna dość stromo iść w górę (ale jednostajnie, więc tu nie ma cudów nad urną, po prostu odpowiada to większej intensywności działań) ale naprawdę ciekawa jest analogiczna dynamika odnotowanych informacji o śmierci żołnierzy ukraińskich - ta bowiem, niezbyt mocno, ale jednak… spada.
Tego się nie spodziewaliście, prawda? Ja też nie.
Ale pogrzeby to nie są wszystkie straty i liczba zabitych nie jest jedynym wyznacznikiem problemów ukraińskiej armii. I to podkreślacie wężykiem. Wężykiem! Bo to ważne. I jak ktoś mi tu zacznie pisać o tym, że na podstawie tych obrazków twierdzę, „że w ogóle to jest super”, to sam prosi się o bana, bo mam dziś małą tolerancję na nieczytających ze zrozumieniem. Po prostu nie jest bardzo źle.
PS. Wpisy frontowe już niedługo - znowu będę dzielić na kawałki, bo święta i koniec roku to nie są okresy, które sprzyjają takim aktywnościom, jak pisanie podsumowań.