Komentarze są dostępne pod wpisem na FB.
O sondażach. I o mediach też.
Do tego tekstu podchodziłem parę razy, zwłaszcza że niektórzy Czytelnicy pytali o uzasadnienie dla tej tezy, bo pojawiła się ona w moich wpisach wcześniej. Czas płynął, inni [pol] napisali właściwie to, co należałoby powiedzieć - ale uznałem, że wolę opisać to jeszcze własnymi słowami i zwrócić uwagę na inne aspekty sytuacji.
Na pewno bodźcem był pokaz gówniarzerii naszych pracowników portali medialnych, błyskawicznie i bezrefleksyjnie kopiujący doniesienie, zaczynające się od słów: „gdyby wybuchła wojna, co trzeci Polak (32,6 proc.) uciekłby z miejsca swojego zamieszkania”.
Oczywiście, nie ma się do czego przyczepić, sama prawda, przed sądem rzecz do obrony bez żadnego wysiłku. Problem w tym, że przekazana w taki sposób, w głowach ludzi zmienia się w „więcej, niż co trzeci Polak uciekłby z kraju”. Wszyscy dyskutują o tym w ten sposób, nigdzie nie widziałem próby tonowania tego. Myślę, że Giersimow sobie z tej okazji strzelił dodatkowego szocika, a może i dwa. Ale na miejscu mediaworkerów nie zgłaszałbym się do niego po gratulacje, on takich nie poważa.
W czym rzecz? Ano, gdy wyjdzie się poza nagłówek to sprawa wygląda zupełnie inaczej: „obecnie ucieczkę za granicę deklaruje 18,5 proc. respondentów, w bezpiecznym miejscu w kraju schroniłoby się 14,1 proc. badanych”.
Nie sądzicie, że to już ma zupełnie inny wydźwięk? Bo czym innym jest ucieczka za granicę, co często jest powiązane z deklaracją „to nie moja wojna” (o tym dalej) - a czym innym przemieszczenie w miejsce bezpieczniejsze, ale pozostanie w kraju - co jest działaniem rozsądnym i godnym pochwały. Wszyscy tak robili kiedyś i robią teraz. Rząd Ukrainy nawet zachęcał do tego obywateli i większy zgryz miał z tymi, co nie chcieli.
Sumowanie tych dwóch wartości jest nieodpowiedzialnym gonieniem za sensacją a jednocześnie to perfidnie podrywa morale społeczeństwa. Demonstracja strachu niesie za sobą bardzo konkretne ryzyka.
A ja chcę zająć się w poniższym tekście tylko 18.5 procentem respondentów, tymi co uważają, ze jakby co to wyjadą za granicę. Oczywiście część uwag dotyczy także osób, które po prostu wolą zabrać siebie albo swoich bliskich w nieco bezpieczniejsze okolice, bo mieszkają niekomfortowo blisko terenów, które mogą stać się areną walk albo celem ostrzałów - one powinny w poniższych rozważaniach znaleźć coś, co pozwoli im skuteczniej zaplanować taki wyjazd.
O micie „wyjadę za granicę, zanim się zacznie”
Bardzo wiele osób mówi, że „one wyjadą za granicę, zanim się zacznie i nie będą czekać”. Z góry zapowiadam: nie macie szans. Jeśli poważnie myślicie o wyjechaniu za granicę to właściwie powinniście już dzisiaj zacząć planować sobie życie na obczyźnie i od jutra zabrać za przygotowania. No, chyba że należycie do garstki szczęśliwców, które mogą pojechać na trzy czy pięcioletni kontrakt, razem z relokacją całej rodziny, wtedy bierzecie ten papier i macie szansę wrócić. Reszta niech nastawia się na permanentną emigrację.
Dlaczego tak uważam? Bo Rosjanie kochają podstęp. Czczą go. Różne rzeczy można mówić o ich partactwie, zamordyźmie, bylejactwie, lekceważeniu życia ludzi itd. - ale fortel wojenny wyższe dowództwo armii ceniło i ceni ponad wszystko.
O, na przykład: kilka razy zdarzyło mi się napisać, że nie wiem, jak będzie wyglądać kolejna odsłona wojny hybrydowej (wynalazku rosyjskiego, wypada dodać) ale pewny jestem tylko tego, że się zdziwimy. No i jakiś czas później zaczęło się zrywanie kabli podmorskich przez statki. Sporo tego się zebrało, nikt się nie spodziewał - ale potem się ogarnęliśmy. Na marginesie - tu sobie stawiacie kropeczkę na ekranie, można białym flamastrem, bo do tego, dlaczego tylko zdolność do radzenia sobie i odpowiednie podejście może nas ocalić przed wojną, napiszę w dalszej części.
Podobnie było z Ukrainą. Od tej pory minęły trzy lata, wiele zatarło się w pamięci a do tego nie każdy interesował się tym, co działo się na granicy wcześniej. No więc wcześniej Rosjanie podprowadzali do granic wojsko i odprowadzali. Podprowadzali i odprowadzali. Zanosiło się, że „coś” może się wydarzyć i że pewnie się wydarzy - ale to wiadomo było od momentu, gdy Rosjanie zaczęli zostawiać w przygranicznych składach sprzęt a do stałych baz wycofywać tylko ludzi. Ale to nadal za mało. Pięć dni przed otwartym atakiem ogłoszono mobilizację w pseudorepublikach, równolegle z ewakuacją ludności do Rosji a Rosja oskarżyła Ukrainę o ostrzelanie miejscowości na terytorium FR (od 2014 nie było chyba takiego zarzutu). Dodatkowo Lufthansa wstrzymała loty do Kijowa a Francja wezwała obywateli do opuszczenia Ukrainy. Potem dowiedziałem się, że Rosjanie zaczęli do przygranicznych szpitali polowych dostarczać krew, a to już był bardzo zły prognostyk - ale ta informacja nie była publicznie dostępna.
W czym problem, skoro były takie znaki? Ano w tym, że gdybyście za każdym razem, gdy sytuacja się zaostrza, jechali w popłochu za granicę, to musielibyście po kilku tygodniach wrócić. I tak przez dwa lata, co pół roku. Tak się nie da żyć. Macie prace, zobowiązania, dzieci w szkołach i tak dalej i tak dalej. Nie każdy z nas może pracować z dowolnego miejsca na świecie. Po czwartej próbie byście do reszty zobojętnieli i nie wyjechali do momentu, gdy byłoby za późno. Rosjanie doskonale to wiedzą i świadomie przygotowują się za każdym razem tak, aby znieczulić i zaskoczyć przeciwnika. Zawsze i wszędzie, to jest kamień węgielny ich doktryny.
Oczywiście nie chodzi o to, żeby złapać akurat Was, w waszym przytulnym apartamencie „dwa na dwa metra kwadrat” - ale ten sam mechanizm działa też na inne obszary państwa, my jesteśmy tutaj tylko przypadkowymi ofiarami.
Na pewno bym zgadł i wyruszył! Ale gdzie?
„…bo mam znajomego, co przewidział”. Tak na marginesie to sprawdziłbym, czy nie „przewidział” poprzednich kilku razy, bo na tej zasadzie to każdy potrafi trafić. Tylko wtedy wracamy do punktu poprzedniego.
No dobra, załóżmy, że widzisz - drogi Czytelniku, droga Czytelniczko - znaki. I wiesz. To teraz szybka piłka: Lufthansa ogłosiła wstrzymanie lotów do Warszawy. Pakujesz się z dziećmi i jedziesz, tak? A wiesz, co ze sobą zabrać? Jesteś przygotowana/przygotowany? Zabawki, podręczniki, metryki, dokumenty, leki, nośniki danych, ubranie, pieniądze… i tak dalej i tak dalej. Wiesz, gdzie chcesz jechać, czy po prostu „na zachód, na południe, gdzie oczy poniosą i póki baku starczy a po drodze ktoś się mną zajmie”?
Nie masz. Nie jesteś gotowy/gotowa. A ogarnięcie tego zajmie ci co najmniej jeden dzień - a i tak grozi tym, że pojedziesz jak ci nieszczęśnicy z Ukrainy, którzy wzięli ze sobą kryształowy żyrandol a zapomnieli leków, dokumentów czy wózka inwalidzkiego babci. I tu nie ma co kpić, bo groza gwałtownej ucieczki robi nam coś takiego, że tracimy zdolność osądu i rozróżniania rzeczy ważnych od mało istotnych.
Podsumowując: na spakowanie się zużyjesz co najmniej jeden dzień. Chyba, że akurat zaczną spadać ci na głowę rakiety, to przyśpieszysz - ale nie zakładam sytuacji ekstremalnej.
Tylko że nigdzie nie dojedziesz…
…a już na pewno nie do granicy. Oczywiście tu wygrani są ci, którzy mieszkają blisko granic i dla nich to jest te kilkanaście-kilkadziesiąt kilometrów w znanej okolicy, ci mają szanse. Ale ostatnio, gdy patrzyłem, to ludność Polski skupiała się takimi plackami, w miastach - a nie nasyconą, grubą linią wzdłuż granic. Więc takich szczęśliwców, którzy jako pierwsi zdziwią się dalszym rozwojem sytuacji, będzie niewielu. A co ich zdziwi? Nie będę zdradzać żartu, więc poczekajcie cierpliwie gdy dojdziemy do granicy.
Tu czas na małą dygresję. Na pewno potraficie wyobrazić sobie zadania naszych żołnierzy, prawda? Choćby z roty przysięgi: żołnierz przysięga służyć ojczyźnie, bronić jej niepodległości i granic - nawet za cenę zdrowia i życia. Sposób, w jaki może zrobić to z maksymalną skutecznością, opisują potem regulaminy.
Jest jednak jedno zadanie, którego żołnierz nie ma wpisanego w obowiązki: wojsko nie ma obowiązku dbać o błogostan cywili i nie musi organizować im życia.
No zrozumcie mnie źle. Żołnierz odda życie za wasze bezpieczeństwo. Żołnierz zaryzykuje odstrzelenie ręki i nogi, żeby osłonić waszą ewakuację. Ale żołnierzowi nie wolno przedkładać waszych, doraźnych potrzeb nad wykonanie zadania. Jeśli szosa zostanie zarezerwowana pod ruch wojsk (a zostanie) to posterunek nie wpuści tam cywilnych samochodów. Wojskowa logistyka i służba ruchu będzie organizować trasy dla wojska i tylko dla wojska. A jeśli okaże się, że jakaś szosa została zakorkowana przez prywatne auta to - wbrew sobie i kosztem nocnych koszmarów przez resztę życia - to wojsko będzie miało obowiązek ją udrożnić, choćby mieli pospychać was z samochodami do rowów. Po prostu jeśli jednostka utknie na szosie, to skończy się nie tylko masakrą wojskowych i cywili, bo Rosjanie nie dbają o takie detale, ale może dojść do katastrofy na froncie a więc większych ofiar. Nikt nie będzie się z tego cieszyć, ale nie będzie też żadnej taryfy ulgowej.
…ale przecież to powinno być zaplanowane!
Zgadza się. Kwestiami ludności cywilnej zajmuje się lokalna administracja - współpracując z wojskiem tak, aby minimalizować liczbę takich, traumatycznych sytuacji. Nikt nie chce powtórki z szosy myślenickiej z 1939.
Jest tylko pewien niuans. Nie ma (nie było) przepisów.
Nie ma świadomości.
Nie ma planów.
W lutym 2024 pan Ariel Drabiński rozesłał po miastach w Polsce zapytania o plany ewakuacji III stopnia, cytując wpis z dnia 711: z 32 miast otrzymał 22 odpowiedzi. Szczególnie niechlubne miejsce zajmują miasta, których władze odpowiedziały w duchu „nie mamy, nie zrobimy, radźcie sobie jak dacie radę - a jak nie, to gińcie”. Na liście są Warszawa, Rzeszów, Mińsk Mazowiecki, Stalowa Wola.
Mniej żenujące stanowisko, choć nadal dalekie od oczekiwań, czyli „no plan mamy, ale nie ma przepisów to go nie wdrożymy” zajęły Łódź, Szczecin, Puławy i Skierniewice.
Pokrzepiające jest to, że prawie 2/3 pytanych odpowiedziało, że co prawda plan jest ale przepisów nie ma, ale rolą samorządu jest chronić obywateli a nie ciepłe posadki dla władz i oni ten plan wykonają choćby skały srały, wybaczcie dosadność. Gratulacje dla Bydgoszczy, która odpowiedziała szybko, konkretnie i w tym właśnie duchu.
No więc jeśli jesteście mieszkańcami tej Bydgoszczy to możecie spać spokojniej - przynajmniej uda Wam się, prawdopodobnie, wyjechać z miasta. Ale z takimi władzami miejskimi to ja bym proponował poczekać na oficjalne wytyczne - najwyraźniej macie tam kogoś z głową na karku i gonadami ze stali, więc po prostu tym ludziom zaufajcie. Co dalej, to się zobaczy.
Naprawdę przegwizdane mają mieszkańcy takiej Warszawy, choć nie tylko. Doskonale wiecie, jak wygląda normalny dzień przyjazdu i wyjazdu do pracy, co nie? Nic fajnego. Ale to pikuś w porównaniu z tłumem ludzi, który „na już” będzie usiłował wydostać się ze stolicy. Zupełnie nieświadomy tego, że w Warszawie i wokół niej znajdują się jednostki wojskowe, które zarówno mają swoje potrzeby transportowe, które będą bezwzględnie egzekwowane jak i tego, że same jednostki będą legalnymi celami ataków rakietowych, więc możecie trafić pod ostrzał. Albo na szosę, zatarasowaną płonącymi wrakami. Bywa. O mostach na Wiśle - z czystej litości - nie wspominam, mam nadzieję, że Wasza trasa nie przecina linii Wisły. Bo pomyśleliście o tym, co nie?

W każdym razie istnieje bardzo poważne ryzyko, że zbyt daleko nie zajedziecie - nawet jeśli uda się wam wyplątać z miejscowości, to zapewne zatrzymają Was patrole na mostach: wojsko ma na nich zawsze pierwszeństwo. Jeśli nie na mostach, to na autostradach i ważnych skrzyżowaniach: gdyż wojsko zawsze ma pierwszeństwo. A jak już zaplączecie się w polne drogi i bezdroża, to w pewnym momencie skończy się Wam w jakiej głuszy paliwo, gdy stacje paliw raczej nie będą mieć nowych dostaw a nawet mogą ograniczać sprzedaż, gdyż wojsko… i tak dalej.
…ale skąd to wojsko wszędzie!?
No z wojskiem nie jest jak z motocyklistą z dowcipu o teście na prawo jazdy, gdy na pytanie o to, czy pierwsze przez skrzyżowanie przejedzie: kierujący, tramwaj czy karetka na sygnale odpowiedź padała „motocyklista”. Ono się pojawi z bardzo konkretnego powodu.
Bo wiecie - my możemy nie orientować się, czy to „na pewno” czy „prawie na pewno”. Ale wojskowi wiedzą znacznie lepiej. Politycy też wiedzą, ale zanim zdążą to wypaplać pocztą pantoflową, to kraj zobaczy w TV informację o wprowadzeniu stanu wojennego - i finito. Tu warto podkreślić to, o czym przypomniał Marek Budzisz: do wprowadzenia stanu wojennego nie potrzeba strzałów na granicy. Co więcej - stan wojenny obowiązuje od razu, gdy tylko Rada Ministrów złoży wniosek a Prezydent to podpisze. Żadnych dyskusji, projektów w Sejmie, głosowań. Znaczy są, ale nie są potrzebne aby przepisy weszły w życie. Mogą potem je cofnąć. Ale chodzi o to, że to jest narzędzie do błyskawicznego reagowania, więc musi zadziałać błyskawicznie.
Tutaj muszę podkreślić, że nie mam na ten temat żadnej wiedzy „insajderskiej” - bo gdybym miał, to nie mógłbym o tym pisać, a wszystkie informacje, jakie posiadam, pochodzą z przysłuchiwania się rozmaitym, publicznym dyskusjom, wzmiankom i tym podobnym. I wyszło mi z nich, że zarówno władze naszego kraju jak i pozostałych przyjrzały się dokładnie temu, co działo się na granicach z Ukrainą i chyba zdecydowane są aby nie dopuścić ani do niekontrolowanego przemieszczania się mas ludzi ani do niekontrolowanej ucieczki obywateli RP w wieku poborowym.
Oczywiście, można nadal polegać na naszym, rodzimym bałaganie i wierzyć w to, że „jakoś się uda” - ale istnieje bardzo duże ryzyko, że nawet jak się dostaniecie do granicy, to się od niej odbijecie. Za sprawą wspólnych wysiłków służb Polski jak i kraju sąsiedniego, który bardzo będzie zainteresowany tym, aby jak najwięcej Polaków zostało w Polsce.
Przy okazji - jak sądzicie - czy nasi niemieccy sąsiedzi, prowadząc kontrole graniczne w poszukiwaniu nielegalnych emigrantów, nie zdobywają właśnie cennych doświadczeń związanych z organizacją i szczelnością mechanizmów kontroli granicznej?
…i tak się przemknę! Tylko co dalej?
Na pewno. Na pewno część z Was się przedostanie. Będą łapówki, będą przemytnicy, będą boczne drogi, które znają miejscowi. Ale statystycznie Wam się to nie uda. No, ale zostawmy na razie tych, co zostali i ruszajmy do tego azylu.
I wiecie, tu zacznie się mały problem. Bo ewentualny konflikt, który wymuszałby wprowadzenie w Polsce stanu wojennego, to już bardzo poważna sprawa. Wyjątkowo poważna. Jesteśmy członkiem NATO, jesteśmy członkiem Unii Europejskiej. Sąsiednie kraje wiedzą już że coś się bardzo, bardzo zepsuło, skoro do takiej sytuacji doszło. I co prawda Rosja zapewnia je swoimi kanałami, że na Polsce się skończy, ale wcześniej zapewniała, że skończy się na Ukrainie, więc….
Więc w Europie raczej nie będziecie mile widzianymi gośćmi. Najważniejsze: jak uda Wam się wyjechać w znaczącej liczbie, to obciążycie systemy społeczne sąsiadów. Nie, nie sądzę, żeby ktoś Was deportował. Tylko, ze to niczego nie zmieni dla osób, które chciałyby uniknąć służby wojskowej. A na polaryzację będą grały nie tylko lokalne partie z hasłami „nie dla przyjezdnych” ale i Rosjanie.
Druga sprawa jest taka, że obserwuję teraz argumenty podnoszone za i przeciw wspomagania Ukrainy i zasadniczo ci „przeciw” podnoszą małą liczbę wojska własnego („które potrzebne jest do obrony nas”) i małą liczbę amunicji w zapasach („która potrzebna może być nam”) oraz małą liczbę sprzętu w zapasach („który potrzebny będzie nam”). Oczywiście - nasi sojusznicy wypełnią swoje zobowiązania - ale raczej nie zrobią tego do ostatniego żołnierza i ostatniego transportera opancerzonego.
Istnieje za to bezpieczny sposób okazywania pomocy, który nie drenuje specjalnie zasobów kraju pomagającego. To szkolenie wojskowe. A po co zwozić na nie Polaków z Polski skoro mamy masę Polaków, kwalifikujących się do poboru, na miejscu? Powstaną odpowiednie komórki i delegatury i wezwania do odbycia służby dostaniecie tak czy owak. Na pewno będziecie w lokalnych systemach, bo przecież zgłosiliście swój pobyt i zgłosiliście się po zasiłek i jakiejś pracy szukaliście… Prawda? A miejscowi politycy od razu upieką kilka pieczeni na jednym ogniu.
Tak więc wygląda na to, że jeśli gdzieś uciekać z zamiarem uniknięcia ewentualnego wezwania do służby to tylko na inny kontynent.
Jak do tej pory to wygląda to kiepsko
Dla znakomitej większości z grupy, która zamierza opuścić „w razie czego” kraj aby uniknąć służby wojskowej, scenariusze będą wyglądać następująco:
1. Na pewno nie wyjedziecie na czas
2. Może nawet nie wyjedziecie z miasta
3. Pewnie nawet nie przedostaniecie się przez Polskę
4. A już na pewno nie przejdziecie przez granicę
5. Jeśli w ogóle, to możecie zostać zatrzymani po przekroczeniu granicy
6. A jeśli jednak zostaniecie w kraju europejskim, to macie szansę być zmobilizowanym
No to teraz mnie załamałeś… co robić?
Porzucić mrzonki o Ziemi Obiecanej, bo w ten sposób krzywdzicie siebie i innych. Skupiając się na mało realistycznym pomyśle na wyjazd zaniedbujecie działania i starania „tu i teraz”, przez co jesteście wrażliwi i podatni na nieszczęścia. I nawet nie wiem, czy naprawdę chcecie jechać czy tylko odkładacie robienie tego, co budzi Wasz niepokój pod tym pozorem - tak serio, wyobraźcie sobie, że jutro rano macie samolot - i co bierzecie, jak postępujecie? Odpowiedzcie sobie szczerze, czy w jesteście w ogóle gotowi czy tylko się oszukujecie?
To troszkę paradoks, ale ludzie przygotowani do wojny prawie na pewno nigdy nie będą brali w niej udziału - a ofiarami napaści staną się ci, którzy to zaniedbali. Ukraina przed 2014 była krajem po prostu idealnie pokojowym. Znakomita większość urzędników i wyższych oficerów zajmowała się zgodnym rozkradaniem majątku armii, rząd kombinował kogo by tu jeszcze uwłaszczyć na państwowym a komu z prywatnych zabrać i dać „swoim” - ot, typowa oligarchia w stylu mafijno-donieckim. Tam naprawdę nie było planów agresywnych podbojów, roszczeń terytorialnych i tym podobnych. To już Węgry są bardziej bojowe teraz, niż Ukraina wtedy, domagając się rozmaitych koneksji na terenach przygranicznych.
Dlatego Ukraina została napadnięta. Gdyby w 2014 miała armię i wolę działania taką, jak w 2022 to uniknęlibyśmy tego pisania, tysięcy ofiar i traum. I błędnych kalkulacji Putina osiem lat później.
Przeciwko społeczeństwu, które jest zorganizowane i ma jakieś procedury albo wzorce postępowania w sytuacji kryzysowej, nie opłaca się organizować zamachów na infrastrukturę czy aktów terroru. Bo na początku jest strach, ale jeśli sobie z tym poradzi, to mu urośnie pewność siebie.
Przywołam taki dziecinny przykład z mojej młodości, gdy po raz pierwszy w życiu pracowałem w jakimś biurze. Po kilku tygodniach polecono mi zastąpić sekretarkę, która poszła na urlop. Z perspektywy patrząc to nie był żaden problem - okres wakacyjny, nic się nie dzieje, nawet nastolatek da sobie z tym radę. Ha. Ha. Ha. Trzy razy „ha”. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jaki stres wywoływał u mnie fakt, że dzwonią do mnie jacy obcy ludzie, że czegoś chcą wiedzieć (czego ja nie wiem) albo że trzeba coś zanotować. A już jak ktoś powiedział „sygnał faksu proszę” to zaciukałem się w takiej panice, że niemal mnie sparaliżowało. Ja wtedy faksu od kserokopiarki nie odróżniałem - a gdyby były wtedy powszechne ekspresy od kawy, to też bym pomylił (tak, taką historię też znam, ale to inna bajka). Po drugiej stronie ktoś, obdarzony anielską cierpliwością, podpowiedział: „naciśnij ten duży, zielony guzik i odłóż słuchawkę!”. Oczywiście - zielony guzik był w prawym, dolnym rogu czarnego aparatu, wiec z myślą „skąd mógł wiedzieć?” wdusiłem go i z niepokojem usłyszałem, że coś piszczy - a z olbrzymią ulgą, że coś wyłazi z drugiej strony. Ulga momentalnie przekształciła się w kolejny atak paniki: „ale co ja mam teraz z tym papierem zrobić?” ale teraz już wiedziałem, że jakby co, to zielony przycisk jest po prawej stronie, na dole. Tylko żeby na czas go nadusić…
Jak zapewne się domyślacie, od tamtego czasu przyjąłem i wysłałem tysiące faksów (choć za sprawą kontaktów z sąsiadami zza Odry pożegnałem się z tym wynalazkiem później, niż reszta Polaków), odebrałem, przekazałem i odrzuciłem dziesiątki tysięcy telefonów i od pewnego czasu przestało to we mnie wywoływać jakiekolwiek, dodatkowe emocje.
I to banał, który zna każdy z nas. jak powiedział Osioł w „Shreku”: „Ty, no wiesz - strach to jest normalna reakcja na nieznaną sytuację!”. Każdy z nas potrzebuje po prostu troszkę się przyzwyczaić, oswoić, przemyśleć postępowanie, zaplanować coś. Uda się, nie uda - ale jak coś zaplanujemy, to przynajmniej będziemy mieli iluzję kontroli sytuacji i nie stracimy tak łatwo głowy jakby co. Źle jest natomiast udawać, że w razie potrzeby wygramy milion dolarów albo zstąpi do nas wujek z niebios i osłoni mitycznym brzuchem przed złem - i przez to zaniedbywać przygotowania na rzecz ochrony siebie i bliskich.
Źle jest też okazywać strach i niepewność i rozsiewać go w społecznościówkach. Strachem można zarazić, panikę można indukować w otoczeniu. Ale tak samo działa okazywanie odwagi. Nie fanfaronady, nie buńczuczności, nie deklaracje „ani guzika” - tylko po prostu spokojne podejście na zasadzie „spoko, jakoś damy radę”.
I zdradzę tu wam pewną tajemnicę, która tak naprawdę tajemnicą nie jest, bo powtórzono ją tysiące razy w tysiącu opowieści: wy prawie na pewno nie będziecie czuli tej odwagi ani tego spokoju ducha. To łaska (albo kara), dana naprawdę nielicznym. Nadal będziecie niespokojni i niepewni. Ale troszkę mniej, każdego dnia troszkę mniej. Pod warunkiem, że na zewnątrz będziecie tacy, jacy chcielibyście być w środku.
Wtedy wszystko się uda i nikt nie odważy się nas ruszyć.
Na zakończenie
Bardzo chciałbym abyście zwrócili uwagę na to, że w całym tekście nie oceniam postępowania osób, które deklarują chęć ucieczki z kraju w razie W z powodu obawy przed służbą wojskową. Nie o to mi chodzi. Chodzi mi o to, aby wykazać, że ważniejsze jest to, by mocno stać na ziemi, realnie planować ochronę siebie i najbliższych. I żeby nie panikować i nie pozwalać na panikowanie.